To słowa, które słyszę za każdym razem, kiedy odbieram akredytację fotograficzną. Magiczną zgodę na słuchanie koncertu przez obiektyw.
Muzyka towarzyszyła mi od zawsze. Wieczorami zasypiałam przy ciężkich, mocnych, metalowych brzmieniach, a rano budziły mnie arie w popowych aranżacjach Bocelliego . Muzyka i fotografia to dwie moje największe pasje, więc postanowiłam połączyć je w jedną. Tak narodziła się moja miłość do fotografii muzycznej.
Poza fotografią industrialną ten rodzaj fotografii daje mi najwięcej przyjemności. Niesamowita adrenalina , świadomość tego że mam maksymalnie 15 minut na zrobienie zdjęć. Uchwycenie emocji i złapanie kilku kadrów portretowych, w ciężkich warunkach oświetleniowych napędza mnie do działania. Pozwala mi się lepiej wsłuchać w muzykę i jeszcze mocniej ją przeżywać.
Idąc na koncert bez aparatu i z brakiem możliwości fotografowania czuję się źle, nerwowo wyliczam ile można by było stworzyć kadrów przy zastanych warunkach oświetleniowych i ile fotograficznych grzechów zaniechania właśnie popełniłam. Wychodząc z takiego koncertu wiem jedno. Wrócę ponownie tym razem na trzy pierwsze bez lampy.
Moi znajomi często pytają dlaczego fotografia muzyczna? Głośno, ciemno, ciasno – ogólnie ciężko. Odpowiadam im, że ja tak widzę, tak czuję, tak chcę fotografować. To mnie napędza do działania. Nie satysfakcjonują mnie sesje pozowane, uwielbiam fotografię chwili, łapię odpowiedni moment światło, muzyka i jest strzał. Adrenalina pomaga mi w działaniu.