„Jabłko trzeba chwycić delikatnie, z szacunkiem, jak jajko. Nie ściskać, tylko ująć, podtrzymać u dołu małym palcem, palec wskazujący oprzeć o ogonek i na tej dźwigience przechylić je jednym ruchem, tak by ogonek pękł, a jabłko bezpiecznie zostało w dłoni”

Niby opowiadania, ale fabularnie tworzą powieść, nawet pod względem chronologii jest tu porządek. Okolice Sandomierza, lata 80. XX wieku. Wojna tli się jeszcze we wspomnieniach ludzi, którzy powoli marzą o lepszych czasach. Skoruń (łobuz, leń i rozrabiaka) wprowadza czytelnika w swój (nie)skomplikowany świat. Pomagając ojcu w sadzie, walczy z jego trudnym charakterem oraz niezdrową relacją ze stryjem. Poznaje zawiłe dzieje rodziny oraz przeszłość ojca. Ojciec jest sadownikiem, konstruktorem, bezbożnikiem, buntownikiem z założenia, a matka świętą za życia. Prowincja jest tu subtelnym tłem opisu dorastania, nieszczerych relacji ojca z synem i syna z matką. Słowa czarują, czuć zapach jabłek i moreli, ciężkiej pracy w pocie czoła, knedli ze śliwkami. Smród relacji symbolizują mdłe konsekwencje powodzi. A mimo wszystko przebija tu radość z dzieciństwa i młodości.

Mimo że Płaza powiela w jakiś sposób chwyty nurtu wiejskiego, wszystko jest świeże i interesujące. Realna wieś, bez mitów, trąci mistycyzmem. Autor bardzo „na miejscu” wplata w język przepiękne regionalizmy, które nie uwierają czytelnika; język literacki i wsi stanowią symbiozę. Nie męczy, wręcz sprawia przyjemność.