Artystka i bizneswoman. Pięć lat temu zrezygnowała z pracy projektanta w Warszawie i postanowiła w Rybniku założyć własną markę modową „Mellody”. Dziś sprzedaje ubrania na całym świecie. Z Sonią Tattam rozmawiamy o jej marce, modzie w Rybniku i korzyściach płynących z lekcji plastyki.
Kiedy po raz pierwszy pomyślałaś o tym, że chciałabyś się związać z modą?
Wszystko zaczęło się, kiedy w wieku 11 lat przechodziłam z tatą koło kiosku i na wystawie zobaczyłam „Elle”, w tym czasie jedyny magazyn modowy. Patrzyłam jak zahipnotyzowana na okładkę, na której znajdowała się Magdalena Wróbel – pierwsza polska modelka Victoria’s Secret i oczywiście uprosiłam tatę, żeby kupił mi tę gazetę. Otworzyłam i momentalnie zakochałam się w świecie mody. Wiedziałam, że chcę zostać projektantką, ale wtedy zawód: projektant „jako taki” praktycznie nie istniał, „sieciówek” też nie było, a polski świat mody „raczkował”. Stwierdziłam więc, że projektantką raczej nie zostanę i pora zacząć robić coś, co przyniesie mi jakiś dochód. Byłam więc nauczycielką, sekretarką, wyjechałam też za pracą do Anglii. Jednak cały czas śledziłam świat mody, uczyłam się szyć i tworzyłam swoje portfolio.
Kiedy nastąpił przełom?
To były czasy, kiedy na polski rynek weszły już „sieciówki”, a ludzie zapragnęli być modni. Któregoś dnia zadzwonił do mnie Gok Wan – ale to temat na osobną rozmowę. Rozmawialiśmy o modzie i w pewnym momencie zapytałam go, czy bycie projektantem w małym mieście ma sens. Odpowiedział mi: „Sonia, jeśli uważasz, że to jest to – powinnaś to robić!” To był pierwszy znak. Natomiast drugi pojawił się, gdy znalazłam ofertę pracy dla projektanta w Bielsku-Białej. Kompletnie nie mając doświadczenia i nie wierząc w siebie złożyłam tam swoje portfolio z szuflady. Zostałam zaproszona na rozmowę, a mój przyszły szef powiedział mi: „Dostaliśmy wiele portfolio, ale tylko twoje było dobre”. Wiedziałam już, co będę robić.
Źródło: fot. Justyna Faber
Studiowałaś czy jesteś samoukiem?
Jestem samoukiem i wielkim pasjonatem. Owszem, studiowałam „Edukację artystyczną w zakresie sztuk plastycznych”, ale jakby nie ma to związku z modą, poza tym, że obie dziedziny wiążą się z kreatywnością. Aktualnie studiuję „Reklamę cyfrową”, żeby mieć szerszy ogląd na własny biznes.
Kiedy stało się to zawodem?
Najpierw dostałam pracę w Bielsku, potem w Warszawie, ale wciąż nie byłam zadowolona. Praca projektanta w korporacji nie jest tak kreatywna, jak praca dla własnej marki. Czułam, że to nie to i wróciłam do Rybnika. W Rybniku jednak nie było pracy dla projektanta, więc ją sobie musiałam stworzyć. Początki były bardzo ciężkie. W Warszawie miałam wszystko na wyciągnięcie ręki: ludzi, klientów, kontakty. Byłam zapraszana na imprezy z największymi polskimi celebrytami, mogłam z nimi pogadać. Tutaj musiałam zaczynać od początku, od nowa wydeptać sobie wszystkie ścieżki.
Jak się robi modę w Rybniku?
Internet daje ogromne możliwości dotarcia praktycznie do każdego. Dzisiaj np. rozmawiałam z influencerką z Holandii. Dodatkowo, jak jesteś osobą kreatywną, potrafisz stworzyć wizerunek, który przekona ludzi, że pracujesz na światowym poziomie. Na przykład moja ostatnia sesja miała miejsce na rozkopanym placu pod budowę autostrady, a wszyscy myślą, że to pustynia. Wystarczy kreatywność i dobry pomysł. Niestety, w Rybniku kreatywność nie jest doceniana. To miasto nie zatrzymuje kreatywnych ludzi, tylko ich wypuszcza. Jedyne co tchnęło ostatnio we mnie nadzieję, to powrót plastyki w szkole średniej. Jeśli jesteś kreatywny, poradzisz sobie w życiu.
Źródło: fot. Ula Kóska
Skąd wzięła się nazwa „Mellody”?
Bardzo lubię muzykę, a „Mellody” to moda festiwalowa dla kobiet, które czują bluesa, to moda dla artystek i podróżniczek. „Mellody” to również kobiece imię, a poza tym słyszałam, że jak w nazwie jest literka „l” to wszystkim się dobrze kojarzy.
Jak wyglądały początki „Mellody”?
Swoją pierwszą letnią kolekcję wypuściłam w listopadzie, bo nie wiedziałam, że to tak długo trwa. Mimo to pierwsza kolekcja była moim największym sukcesem, od A-Z taka, jaką chciałam. Ta kolekcja miała również bardzo dużo pozytywnych komentarzy zarówno od klientek, jak i stylistów, którzy w jakiś sposób mnie znajdowali i pisali o wypożyczenie ciuchów do sesji. Największy problem był z haftami, które sobie wymyśliłam, a których nikt nie chciał mi zrobić. W końcu któraś z kolei szwalnia ulitowała się nade mną. Teraz patrzę na top z pierwszej kolekcji i uważam nieskromnie, że to małe dzieło sztuki.
Co chcesz zawrzeć w swoich projektach?
Wolnego ducha kobiet, które nie osiadają na laurach, dlatego w logo mojej marki znajdują się słowa „Clothing for free spirits”. Staram się projektować to, co się podoba, a nie to, co jest akurat modne. Modne ciuchy mamy w „sieciówkach”, a ja staram się widzieć potrzeby kobiet.
Źródło: materiały prasowe
Jak się ubierają młodzi rybniczanie?
„Sieciówkowo”.
Co cię inspiruje?
Nie szukam inspiracji. Staram się robić to, co czuję. Mam aż nadto własnych pomysłów. Największym moim problemem jest wybór tych najlepszych. Czasem w nocy budzę się podekscytowana tym, co wymyśliłam i nie umiem zasnąć.
Gdzie się widzisz za 10 lat?
Na szczycie wielkiej firmy modowej, która sprzedaje ciuchy dla dziewczyn z całego świata, a ja jestem dalej taka sama: przedsiębiorcza i kreatywna.