Nie mam potrzeby bycia na scenie

Katarzyna Chwałek-Bednarczyk

Tomasz Manderla to postać ze świata rybnickiej kultury, zajmuje się wieloma rzeczami: muzyką, fotografią, video. Z wykształcenia skrzypek po Akademii Muzycznej w Katowicach. Edukacji poświęcił 12 lat, ucząc gry na skrzypcach w Szkole Muzycznej. Obecnie eksperymentuje, poszukując nowych brzmień, form, rozwiązań, łącząc dźwięk z obrazem, video, literaturą, tańcem, teatrem oraz technologią. Stymuluje go to, co nowe, zmienne, co nie jest powielaniem tego, co było.

Źródło: fot. Tomasz Manderla

Co się stało, że zrezygnowałeś z uczenia i pojawiłeś się w kulturalnej przestrzeni Rybnika?

Klasyczne wykształcenie dało mi solidne podstawy muzyczne, od których mogłem się odbić, by eksplorować artystyczne przestrzenie niezmierzone niczym kosmos. Zobaczyłem jednak, że cały proces edukacji jest oparty na odtwarzaniu leciwych już dzieł. Z pełnym szacunkiem dla wielkich mistrzów. Miałem dość skarg uczniów, którzy mówili: Dlaczego muszę grać taki starożytny utwór? Ja go nie rozumiem, nie wiem, o co w tym chodzi. Żeby wykonywać muzykę dawną, trzeba sporej wiedzy historycznej, trudno nam wyobrazić sobie życie ludzi w czasach bez telefonów komórkowych, internetu i prądu elektrycznego. Brakło improwizacji, skupieniu uwagi na ekspresji muzycznej, wyrażaniu siebie, eksperymentu fantazji i czegoś, co należy do naszych czasów. Powiem tak: gdyby nie furmanka, nie wynaleziono by samochodu, ale kto chce jeździć furmanką?

Widoczna jest twoja fascynacja obrazem, skąd to się wzięło?

Pierwszą kreatywną rzeczą, jaką zacząłem w życiu robić oprócz układania klocków, była fotografia. Dzieciństwo spędziłem w ciemni fotograficznej, do której poszedłem po raz pierwszy, mając 4 lata. Do tego zapalił mnie mój ojciec, który jest pasjonatem fotografii. Uwielbiałem wielogodzinne siedzenie w ciemnoczerwonym świetle. Zaczynałem od średniego formatu, czyli wielgachny aparat, na którym absolutnie wszystko trzeba ustawić manualnie. Robiłem zdjęcia zazwyczaj przyrodnicze, zresztą to zostało mi do tej pory. Fascynowało mnie mieszanie odczynników chemicznych, wywoływanie zdjęć. Wtedy zaczęły się moje eksperymenty z obrazem i ekspozycją, z naświetlaniem wielu różnych klisz na papierze czy przesuwaniem tego papieru podczas ekspozycji. Teraz nie ma już tej magii, tego organicznego kontaktu. Robimy to wszystko w programach cyfrowych, ale jest zdecydowanie łatwiej.

Źródło: fot. Tomasz Manderla

Pasja do muzyki też pojawiła się tak wcześnie?

Pierwszą styczność z instrumentem miałem około piątego roku życia. Od przedszkola grałem na fortepianie, potem w wieku 10 lat spodobały mi się skrzypce. Skrzypce podobały mi się ze względu na futerał, w którym było mnóstwo zakamarków idealnych do chowania różnych rzeczy. Można powiedzieć, że gra na skrzypcach jest skutkiem ubocznym fascynacji futerałem. O ile fotografia od początku była moją pasją, o tyle muzyka przerodziła się w nią w okolicach szkoły średniej. W liceum i w trakcie studiów grałem mnóstwo koncertów w kraju i za granicą. Teraz w ogóle nie gram klasyki, a po skrzypce sięgam, grając improwizacje i eksperymenty, po to, żeby wyrazić swoje emocje tu i teraz. To świetne narzędzie muzyczne, ale jedno z wielu, jakich używam. Inne to np. syntezatory czy instrumenty własnej konstrukcji, a także wirtualne.

Uwielbiasz multimedia i nowe technologie?

W mojej rodzinie wielu mężczyzn zajmowało się elektroniką, więc żyłka do elektryki i elektroniki jakoś przeszła w genach. Bardzo wcześnie zaczęła się u mnie zabawa syntezatorami, to były czasy, kiedy nie było komputerów i nagrywanie ścieżek na kasety i przegrywanie z jednego magnetofonu na kolejny, żeby uzyskać wielośladowe nagrania, było niezwykle ekscytujące. Świetne jest to, że mamy dostęp do technologii, która umożliwia nam zmontowanie całego multimedialnego dzieła w warunkach domowych. Cieszę się, że żyję w takich czasach. Technologia otwiera bardzo duże możliwości. W pewnym sensie to przekleństwo, bo jej możliwości są nieograniczone. To trochę inaczej niż w przypadku instrumentu – można na nim grać, eksperymentować, eksplorować jego możliwości, ale tylko do pewnego momentu. Natomiast komputer nie ma ograniczeń, to jest kosmos, świat, w którym ogranicza nas tylko własna fantazja.

Źródło: fot. Tomasz Manderla

Jak zaczęła się twoja przygoda z teatrem?

Swego czasu współpracowałem z Grupą Wahadło przy nowatorskim projekcie „Mamromironczenie” na podstawie wierszy Mirona Białoszewskiego. To jest właśnie ten moment, kiedy zaczęła się moja przygoda z teatrem i tańcem współczesnym. Było to dla mnie bardzo odkrywcze, twórcze i przełomowe doświadczenie. Jestem typem, który potrzebuje nieustannie nowych stymulacji i podniesienia poprzeczki – współpraca z grupami teatralnymi dała mi tę możliwość. Poszerzyłem swoje horyzonty, zobaczyłem, że muzykę można połączyć z innymi dziedzinami sztuki i stworzyć wielkie, syntetyczne, multimedialne dzieło. Muzyka, obraz, video, technologia to elementy, które razem łączę, tworząc wielowymiarowe kolaże, dzieła multimedialne i mam z tego niezłą frajdę. To jest moja miłość, pasja i życie. Po Wahadle pojawił się Teatr Mariana Bednarka i Wojtek Chowaniec oraz Mariola Rodzik-Ziemiańska. Jeden teatr pociągał za sobą drugi, aż trafiłem do Izy Karwot, dla której aktualnie tworzę muzykę teatralną i udźwiękawiam różne formy teatralne i filmowe. Wiele mojej twórczej pracy jest związane z moją stałą pracą w Domu Kultury w Boguszowicach.

Jak wygląda proces twojej pracy nad spektaklem?

Bywa różnie. Czasami dostaję precyzyjny scenariusz rozpisany co do sekundy, nawet z sugestiami muzycznymi, co mniej więcej ma być. Ten proces bardzo ściśle narzuca formę, do której muszę się dostosować. Jest bardzo szybki, ale ograniczony. Czasami muzyka powstaje na samym końcu, kiedy do ostatniej chwili nie wiadomo właściwie, jak będzie wyglądał scenariusz, który tworzy się na bieżąco i wtedy lepiej zobaczyć jakiś obraz i do tego dopiero napisać muzykę. Czasami współdziała to jednocześnie. Podczas siedzenia na próbach i oglądania powstającego spektaklu inspirujemy się nawzajem z aktorami i reżyserem.

Źródło: fot. Tomasz Manderla

Z jakim typem artystów najlepiej się dogadujesz przy współtworzeniu dzieł?

Trudno jest odpowiedzieć jednoznacznie. Trzeba się dopasować, złapać wspólny flow. Łatwiej mi się pracuje z osobami, które mają podobne poglądy, gusta, pasje, z którymi można przemierzyć galaktykę na drugą stronę czarnej dziury. Przykładem współpracy na najwyższym poziomie jest mój kontakt z Aleksandrem Gabrysiem i Bartoszem Sikorskim, z którymi razem od lat robię bardzo awangardowe rzeczy. Ci panowie to ścisła czołówka. Aleksander Gabryś – wspaniały kontrabasista i kompozytor, którego poznałem na studiach, jest dla mnie do tej pory najwyższym autorytetem. Dzięki niemu miałem kontakt z twórcami, którzy mieli duży wpływ na mój wszechstronny rozwój, poszerzenie moich artystycznych horyzontów. Bartosz jest po Akademii Sztuk Pięknych w Berlinie. Jest malarzem, kontrabasistą, filmowcem. Kiedy łączymy nasze zmysły, filozofię i doświadczenie, tworzymy nowy świat. Tworzymy muzykę, video, obrazy, teksty i scalamy to w jedną całość. Nie jesteśmy od nikogo zależni, robimy to, co mamy w duszy. Kiedy spotykamy się w realu jest bardzo kreatywnie. Owoce naszych spotkań niebawem się pojawią. Kiedy się spotykamy, po prostu się dzieje. Współpracuję też regularnie z naszymi rybnickimi artystami – Mariolą Rodzik-Ziemiańską, Wojtkiem Chowańcem, Izabelą Karwot, Marianem Bednarkiem, Markiem Żyłą, Zosią Paszendą i innymi. Ta lista ciągle rośnie.

Jak się ma awangarda w Polsce?

Jeszcze parę lat temu coś się działo. Aktualnie w Polsce awangarda nie istnieje, bo nie jest wspierana finansowo. W krajach zachodnich społeczeństwo pod względem kulturalnym jest na innym poziomie. Znajdują się sponsorzy, którzy płacą za tego typu projekty. Można to porównać do wielkich firm, z których produktów korzystamy na co dzień, np. koncerny samochodowe mają laboratoria, gdzie tworzą i testują coraz to nowsze samochody. Awangarda jest takim kulturowym laboratorium. Sztuka niby nikomu nie jest do życia potrzebna, a jednak po wielu cywilizacjach jedyne co pozostało to sztuka, to również tworzy naszą tożsamość.

Źródło: fot. Tomasz Manderla

Z którego projektu jesteś najbardziej dumny?

Z tego który będzie (śmiech). Tak serio. Było mnóstwo fajnych projektów, z których cieszyłem się, w zależności od tego, co działo się w moim życiu, czy to koncerty symfoniczne w których uczestniczyłem, muzyki dawnej, współczesnej, awangardowej, a nawet udane zdjęcie czy świetny klip video. Brzmi jak skakanie po grzbietach fal, ale tak już mam: jak się zatrzymam, to wpadnę do wody. Wszystkie te projekty łączyła wspólna myśl – „a teraz w przód”. W przestrzeni Rybnika takim projektem było jedno z moich najciekawszych eksperymentatorskich przedsięwzięć, czyli Laboratorium Trzaskodźwięków. Majsterkowanie jest moją pasją z dzieciństwa, zbudowałem mnóstwo instrumentów i ciągle tworzę nowe, więc w trakcie projektu zaproszeni muzycy korzystali ze zbudowanych przeze mnie instrumentów. Na scenie były porozkładane różne instrumenty, czasem bardzo nietypowe, czasem nawet nie instrumenty, tylko obiekty dźwiękowe i naszym zadaniem było zrobić godzinny koncert. Wcześniej nie było prób, a z większością instrumentów muzycy zetknęli się dopiero na scenie. Było pięknie, bo złapaliśmy wspólny flow. Najtrudniej było jednak zakończyć. Pokłosiem były warsztaty łączące majsterkowanie i eksperyment muzyczny, przez który przewinęło się tysiące dzieciaków, z których udało się wydobyć niezwykłą ekspresję muzyczną. Wymieniłbym tu spektakl muzyczno-taneczny „Wodowisko” w reżyserii Wojtka Chowańca, który wykorzystał potencjał wodny fontanny pod Bazyliką. Również kilka ważnych projektów we współpracy z Aleksandrem Gabrysiem, Bartkiem Sikorskim, Kasparem Königiem „Metatem”, „Bassboxtring”, „BartOloTom – Nass, Dym&Fire” oraz „Instrukcja 2020”, która jest najnowszym projektem. Każdy z tych projektów wnosi coś nowego – albo oddaje się „pałeczkę” publiczności i to ona staje się artystami grającymi na naszej dźwiękowej piramidzie, czy połączenie muzyki ze sportem, perfograf, czy coś, co jeszcze nie zostało zdefiniowane.

Jak znosiłeś pandemię? To był twórczy okres dla ciebie?

Wspaniale, był czas na uporządkowanie, odprężenie, kontakt z naturą, można było obserwować budzącą się do życia przyrodę. Mam to szczęście mieszkać z dala od miasta. Okres pandemiczny uświadomił mi jedną rzecz, że nie mam potrzeby bycia na scenie, nie mam potrzeby karmić się emocjami publiczności. Dla mnie istotne jest działanie kreatywne, nieważne czy tworzę muzykę, montuję film czy buszuję po lesie z aparatem fotograficznym. Carpe diem. Ten czas pokazał też, że ludzie nie są gotowi, by funkcjonować tylko w sieci. Ludzie chodzą do teatru czy na koncert, żeby przeżyć razem emocje, dzielić je z innymi. Współprzeżywanie sztuki to niesamowita chmura energetyczna. Odbiory online i w realu zasadniczo się różnią. Stworzenie dzieła w sieci, które wywoływałyby tak intensywne emocje jak podczas wydarzenia na żywo, to ogromne wyzwanie.

Publikacja: 25-05-2021

Cookies

Ta strona wykorzystuje pliki cookies w celu zapewnienia maksymalnej wygody w korzystaniu z naszego serwisu.
⟶ Czytaj więcej