„Śpiewny Poranek” – codzienne śpiewki robią mi dzień

Głos to takie naturalne narzędzie będące na wyposażeniu każdego człowieka, jak skrzynia biegów w samochodzie, albo struny w gitarze czy procesor w komputerze. Jest jednak wmontowany na stałe i nie da się go wymienić, ale można go podkręcić albo stuningować. A przede wszystkim można czerpać z niego wiele inspiracji na każdy dzień, czego doświadczać możemy, słuchając „Śpiewnego Poranka” w Szałasie Rozwoju.

Przedstawiamy wam Mariolę Rodzik-Ziemiańską – kobietę, matkę, pieśniarkę i trenerkę rozwoju, zakochaną w naturalnym teatrze i pieśni wypływającej z intuicji. Wielu osobom bliską czy znaną z tego, że od 15 lat w Rybniku tworzy przestrzeń Portu Sztuki, w której miało okazję gościć wielu artystów, od dwóch lat tworzy przestrzeń dla działań artystycznych i edukacji kulturowej w Domu Kultury w Rybniku-Boguszowicach. Jest współzałożycielką Szkoły z wyboru, zaś od  12 lat prowadzi warsztaty pracy z głosem, ciałem i oddechem pod szyldem Szałasu Rozwoju w Szkole Trenerów i Centrum Szkoleń i Rozwoju Osobistego MERITUM w Katowicach, a także w Rybniku, Jastrzębiu-Zdroju, Raciborzu i Częstochowie. O swoich śpiewach Mariola opowie, odpowiadając na pytania artystów, psychoterapeuów, trenerów, którzy słuchają jej „Śpiewnych Poranków”.

Źródło: fot. Mateusz Paszek

Sylwia Dwornicka (artystka, malarka): Słuchając Twojego śpiewu, zastanawiam się, w jaki sposób wydobywasz z siebie tak potężny głos, jak do tego doszłaś, czy sama go odkryłaś, czy ktoś go w tobie odkrył?

Mariola: Poszukując swojej drogi, od dziecka odczuwałam więź z głosem, bowiem wyrastałam w otoczeniu śpiewaków ludowych i w domu babci Marii, która zaczynała dzień śpiewem, a on towarzyszył jej przy każdej pracy: w domu, przy roślinach czy zwierzętach i – jak to na wsi bywa – także w drodze, bo wszędzie chodziła pieszo. Było to dla mnie od dziecka naturalne, że słychać śpiew kobiecy i męski przy różnych okolicznościach, ale głównie w codzienności. Dopiero wyjazd na studia, a potem zamieszkanie w Rybniku pokazały mi, że śpiew nie jest tak powszechny, jak myślałam od dziecka, ale jest to jednak dla mnie ważny element życia. Nie dawało mi to spokoju, nie mogłam tak po prostu tego zostawić. Wtedy poczułam, że pragnę się tym dzielić z innymi i tak powstały warsztaty, a potem zespół Zawiało. Mogłabym dzisiaj powiedzieć, że od dziecka przygotowywałam się do tego, nie wiedząc, że chodzi właśnie o dzielenie się głosem, a przy tym prowadzenie warsztatów i indywidualnych sesji głosowych uwalniających i wspierających w poszukiwaniu osobistej drogi, kreacji czy właśnie głosu.

Czasem mam poczucie, że gdyby ktoś mi powiedział wiele lat temu, że moje doświadczenia i edukacja prowadzą mnie do bycia trenerką głosu, nie wiedziałabym, o czym mówi. Wtedy było to dla mnie jeszcze zakryte i zupełnie niepopularne, a w sumie i do dzisiaj nie jest wszechobecne. Odkrywałam stopniowo swoją drogę, ale i głos, a w nim źródło mocy. Od dziecka miałam naturalny pęd do wiedzy. Już w szkole podstawowej czytałam opasłe tomy psychologii i filozofii. Szukając nauczycieli, mentorów, w głosie dotarłam do punktu, w którym pasaże przy akompaniamencie nie wystarczały. Czułam, że nadal tkwi w tym wielka tajemnica. Zaczęłam poszukiwać na własną rękę, intuicyjnie dotarłam do pracy z ciałem i oddechem, do blokad, które ograniczają swobodny przepływ oddechu w ciele. W konsekwencji dotarłam do traum, zapisanych w komórkach ciała, które determinują życie, do psychosomatyki, która – mimo że znana od lat w medycynie – nadal jest na jej skraju. Wszystko to ułożyło się w całość: psychologia, filozofia, zgłębianie tajemnic różnych wyznań i pierwotnych obrzędów, nauka gry na instrumentach, nauka śpiewu klasycznego, jazzowego, gospelowego i w końcu powrót do korzeni pieśni ludowych Ziem Karpackich (pochodzę z Podkarpacia, stąd ten kierunek), a także studiowanie tajemnic naszej Ziemi na Wydziale Górnictwa i Geologii na Politechnice Wrocławskiej i 14 lat pracy z ziemią w dziedzinie geologii i geoinżynierii. Tak powstała metodyka mojej pracy warsztatowej, którą dopełniła nauka w Szkole Trenerów MERITUM. Jak widać, odkrywanie głosu nie ma końca. Zaczęło się od rodzinnej codzienności, a zawiodło mnie to w świat. Nadal dużo uczę się z książek, nadal szukam, choć wiele już odnalazłam i jest się czym dzielić. 

A gdy pytasz mnie o potęgę głosu, tak sobie myślę, że on wcale nie jest taki potężny, gdy mam w pamięci śpiew kobiet w rodzinnej wsi czy męskie śpiewy mojego ojca, jego brata i ich kuzynów. Kiedy oni śpiewają, szkło w półkach drży, a ja to tak sobie tam cichutko z nimi podśpiewuję. Z wiekiem ciężko z nimi śpiewać, bardzo się rozczulam i wzruszam, gdy ich słyszę. Ale cóż, i ja tej siły przez lata widać nabrałam… W dzieciństwie bardzo wspierało mnie to, że gospodarstwo miało szerokie obejście i żeby kogoś zawołać, bo np. ktoś przyszedł albo telefon dzwoni (stacjonarny) to dla mnie jako dziecka był to nie lada wysiłek, a jeszcze gdy maszyny pracowały, krzyczałam, wołałam, aż usłyszeli… 

 

Justyna Dzierbicka-Paryl (skrzypaczka, pedagog): Znamy się wiele lat, muzykujemy wspólnie w Zawiało i chociaż towarzyszę ci na scenie, pragnę zapytać cię, czy „Śpiewne Poranki” zmieniły coś w twoim codziennym życiu, czy może odkryłaś coś nowego w sobie?

Mariola: Śpiewam od dziecka, o rożnych porach dnia, w dzieciństwie było to tak naturalne, że nie widziałam w tym nic wyjątkowego, jednak gdy zamieszkałam w mieście, zaczęły ograniczać mnie mury bloków, ulice, wszędzie ludzie, samochody. Ciągle brakowało mi otwartej przestrzeni, bezkresnego nieba (urodziłam się w dolinie rzeki, na końcu której widać było Beskid Niski, a w oddali Bieszczady) i jak sobie wspomnę czasy polnych wędrówek, gdzie nikt mnie nie słyszy, a ja wyśpiewuję wniebogłosy pieśniczki i tańcuję… Ach… to się w tym mieście jakoś zatraciłam. Na szczęście nasze Zawiało i warsztaty, które prowadzę, przyszły mi z pomocą, bo chyba bym bez tego śpiewu umarła na suchoty bolesne (śmiech). Na wolności jestem wielkim drapieżnym sokołem, ale w mieście czuję się jak pustułka. I nadszedł czas zarazy, przedłużający się „lockdown”, nie poprowadziłam warsztatów, odwołano koncerty, po prostu susza, pustynia. Ale pewnego ranka poszłam jak zwykle do ogrodu przywitać się z przyrodą i popłynęła melodia, za nią zaraz łzy. Przyszło uwolnienie. Postanowiłam się tym podzielić, poczułam, że to ważne dla mnie, a może i dla innych. Dzisiaj wiem, że wiele osób po cichu podgląda filmiki, mówią mi o tym na „privie” czy w rozmowach, słuchają, nie komentują, nie lajkują. Mówią, że coś im to robi – niektórym robi dzień, a innych męczy, ale wywołuje drżenie w ciele. Z czasem różne miałam poranki: raz z wielką ochota śpiewałam, a innym razem z mozołem. Mimo to nie rezygnowałam, a każdy dzień przynosił nową myśl, nową refleksję, którą opisuję przy okazji publikacji krótkich filmików. Nagrałam ich już ponad 90 i odczuwam coś niesamowitego, jednak nie z powodu nagrań, a z powodu wyśpiewanych melodii i emocji, jakie mi towarzyszyły mimo trudu, jaki pojawił się z powodu nie ogłoszonej, ale wiszącej w powietrzu pandemii. Dzisiaj nazywam ją pandemią strachu. Z powodu zamknięcia, co także zbiegło się ze śmiercią mojej ukochanej prawie 99-letniej babci. Zaczęłam upubliczniać swoje „Śpiewne Poranki”, z dnia na dzień odpływał ode mnie lęk, smutek i złość, a pojawiała się radość. Każdy nowy dzień stawał się coraz dłuższy, pojawiła się nowa moc. Dzisiaj łapię się na tym, że tyle pięknych rzeczy i ludzkich relacji mnie spotyka, a dzień taki długi i nie przeciekł przez palce jak kiedyś, gdy świat jeszcze pędził. Dzisiaj nic nie boli, nie martwi, pojawiło się ogromne zaufanie, że sobie poradzimy, że będzie dobrze i nie jest to naiwność – za tym stoi wielka moc Źródła. „Na początku było słowo”… I ja zaczynam każdy dzień od słowa-głosu, a reszta sama się układa. Odkryłam w sobie kolejne zasoby i głęboko zaufałam.

 

Aneta Wychorska (naturopatka, refleksolog): Poznałam Cię, kiedy używałaś swego głosu i czarowałaś nim świat. Byłam wśród tych zaczarowanych. Skąd czerpiesz inspirację do wydobywania z siebie dźwięku. Czym jest dla Ciebie śpiew?

Mariola: Inspiracja przychodzi tuż zaraz za pogłębionym oddechem, za wsłuchaniem się w to, co JEST, za połączeniem się w oddechu z głębią w sobie, w otaczającym mnie polu. Łatwiej to poznać w doświadczeniu, niż opowiadać. W swojej pracy trenerskiej pracuję głównie, podążając za tym, co JEST w nas, czy pomiędzy nami. Określam to jako pole energii jak w fizyce. Jeśli nadajnik promieniuje, to ma on swoje pole. Można powiedzieć, że każdy z nas jest takim nadajnikiem, a kiedy spotykamy się w relacji i każdy z nas nadaje – te prądy się mieszają. Wchodząc w głęboki oddech, w poczucie tego, co JEST, wyciągam z tego wypadkową, która obrazuje to, co pomiędzy, co łączy. Jakoś blisko mi w tych wyobrażeniach do fizyki, przyciągających czy odpychających się biegunów, jak w magnesie. Myślę wtedy o potencjale prądu elektrycznego, ogólnie łatwiej jest mi to opisywać językiem inżynierskim niż artystycznym, ale to artystyczne podejście pozwala mi na zagłębianie się w tym bez rozbierania na części pierwsze, bez tłumaczenia. Chodzi po prostu trwanie w tym, co JEST, które powoduje głębokie odczuwanie. 

Śpiew to wolność, uczciwość, miłość. Trudno śpiewać, gdy niesiemy obciążenia. Dlatego bycie w swojej prawdzie jest tak ważne. Ważne jest odblokowanie, uwolnienie z traum, smutków, żalu, strachu czy złości, by wzlecieć. Póki są blokady – u dorosłych najczęściej w rejonie bioder, brzucha czy szyi – trudno wziąć oddech przez całe ciało, trudno puścić się w melodii. Warto jednak szukać sposobu na wyjście z napięcia ciała, czy to w ruchu, czy tańcu, jednak nie reżimowym, bo to wtłacza nas w kolejne napięcia w kolejne systemy, w oczekiwania, które przed sobą stawiamy w ciągłej tresurze. Dla mnie śpiew naturalny, który nazywam pieśnią intuicyjną, to czysta miłość bezwarunkowa.

 

Mirela Pawlikowska (trenerka rozwoju, pedagog): Pracuję w Szkole Trenerów Meritum – z ludźmi, z ich emocjami. Co powiedziałabyś o ewolucji emocji od początku „Śpiewnego Poranka” do dziś?

Mariola: W pracy z głosem ważniejsze stały się dla mnie emocje niż temperowanie głosu pod instrument czy poszerzanie skali. Owszem, gdy występuję na scenie, technika jest ważna, jednak w codzienności ważniejsze jest bycie blisko swoich emocji, które często są niewypowiedziane, nieuświadomione, a determinują mnie w życiu w różnych kierunkach, nie zawsze tam, gdzie bym chciała. Regularne poranne śpiewki, po przespanej lub nieprzespanej nocy, po trudnych snach, czy zmęczeniu, rozedrganiu itp. powodują, że ciało wraca do swojego naturalnego biegu, harmonizuje się. Odkrywając swój głos, docierałam do kolejnych blokad w ciele, które zdejmowałam w terapii, czy w Szkole Trenerów, pod okiem profesjonalnych psychoterapeutów, i zrozumiałam, że jestem także w stanie sama zdejmować je w naturalnym świadomym śpiewie i osobistej intuicyjnej pracy z ciałem. Naturalny ruch, pogłębiony oddech i śpiew spowodował udrożnienie przepływu w ciele, a poparty psychologiczną i trenerską wiedzą upewniał mnie w podjętej drodze. Tak powstawała moja metodyka pracy z głosem, która stała się świetnym narzędziem odpuszczania i uwalniania napięć i niewypowiedzianych emocji. Głos-śpiew stał się kluczem do pełnego przeżywania emocji, dając możliwość skontaktowania się z nimi, może nie od razu nazwania, ale poczucia i nie uciekania od nich.

Każdy wydany dźwięk powodował mikrodrżenie, podobne do tego, jakie pojawia się, gdy serce mocniej bije, gdy słucham ukochanej muzyki, gdy ktoś powie do mnie ważne słowa, gdy czekam na coś ważnego, gdy kocham. To mikrodrżenie widzę w wyobraźni tak, jakby zacząć poruszać galaretką, która pod wpływem wstrząsów upłynnia się. Dla mnie stało się jasne z fizycznego punktu widzenia, iż ludzkie ciało głównie zbudowane z wody, która jednak gęstnieje, zamienia się w blokujący śluz. Drżenie wywołane wibracją dźwięku w ciele pochodzącą z własnego głosu, dodatkowo podczas warsztatów wzmocnione dźwiękiem grupy, ma moc bycia w emocjach i ich uwalniania. Uwolnienia strachu, smutku, złości i radości i wszelkich ich odcieni. Gdy codziennie śpiewam, z czasem nie ma już tyle lęku, przestałam być napięta, ciało się rozluźniło, a radość przychodzi o wiele łatwiej. Śpiew to podróż przez emocje wyrażane głosem-dźwiękiem, które mogą zmyć ciężar i namalować nowe niebo, jak po burzy.

Źródło: fot. Mateusz Paszek

Bernadeta Grobelny (trenerka, superwizorka, geolog): Podziwiam, ile uczuć jest w Twoim śpiewie, ile energii w Twoim działaniu. Co jest tego źródłem?
Mariola: Tak po prostu trudno odpowiedzieć, a właściwie odpowiedź jest bardzo prosta. Źródłem moich śpiewów jest Źródło życia, to jest jak oddech. Nie potrafię żyć bez melodii, ona jest wciąż, nawet gdy nie śpiewam, ona gra wewnątrz, prowadzi mnie, nadaje ton emocjom, pozwala im wybrzmieć. Mam poczucie ciągłego prowadzenia przez GŁOS. On JEST, on podpowiada. Wstaję rano, a w ciele gra melodia, czeka, by ją ujawnić, tylko wezmę głębszy oddech, a ona tka, tonuje, harmonizuje wszystko, co rozedrgane. Dla mnie to Boska MOC, która JEST i można z niej czerpać. Nie zawsze odczuwałam ją tak mocno jak w pieśni. Teraz ta struna jest mocna, gra i pozwala mi na połączenie ze Źródłem, Intuicją, Bogiem, Wewnętrznym Dzieckiem, Matką, Ojcem, Sobą, Przodkami. Tyle niedookreślonych nazw, wciąż przez różnych różnie nazywanych, a ja nie zamykam tego, a wręcz pragnę otwierać, przyglądać się temu i płynąć wraz z tą boską falą bez przywiązywania do filozofii czy religii.  Każdy szept czy krzyk wywołuje falę dźwięku, wibrację w otoczeniu, przez które przenoszę się w głąb Ciebie, w głąb Siebie. I ta uważność na to, jak dźwięk się rozchodzi, w której części ciała drży, pozwala kierować dźwięk w bolące miejsca, koić, uwalniać napięcia. W głębi dźwięku znajduje się pełnia życia, cały świat wibruje z florą i fauną, dniem i nocą, ruchem i nawet zastojem, a każdy głos wydany dotyka ich, dotyka mnie, zostaje pochłonięty albo odbija się i wraca z różnym natężeniem – fizyka dźwięku. Dla mnie dźwięk jest przekaźnikiem sygnału ze Źródła, pierwotnym znakiem istniejącym od zawsze, który wyłania się z wszechrzeczy i otula jak kokon, jednocześnie wydany wyrusza na poszukiwanie Źródła. Spotykają się na moment, by znów ruszyć w drogę, w falę… Widzę to jako ruchome obrazy poruszającej się wibrującej fali wypływającej z nieskończoności w nieskończoność. Wielka moc ŹRÓDŁA drzemie w każdym z nas. I nie jest to jedynie kwestia wiary, a głębokiego poczucia w całym ciele, osobistego doświadczenia, swobodnego przepływu i zharmonizowania z przypływem i odpływem fali oddechu Wszechświata.

 

Aleksandra Janda (dietoterapeutka, trenerka biznesu): Bywałam na Twoich warsztatach, teraz sama prowadzę grupy, dlatego rodzi się we mnie pytanie gdzie tkwi, skąd się bierze kobieca siła? 

Mariola: Dla mnie Kobieta to nieustający tętniący wulkan emocji, różnie to jest z ich ogarnianiem, czasem lekko bąbelkują, czasem buzują, a czasem jest i wybuch. Jak sobie z tym radzić?  W moim życiu to właśnie śpiew-dźwięk – wibracja, to drżenie, które wyrównuje wszelkie amplitudy, daje stabilizację. Gdy zalewa mnie fala trudnych emocji, to pogłębiony oddech przeciągnięty przez ciało aż do stóp, a przynajmniej przez korpus, ratuje życie. A wydany z wydechem dźwięk daje uwolnienie, a z czasem i przypływ mocy. Moc ta nie oznacza, że powinnam być zawsze silna, czyli za każdym razem być w gotowości i niezłomności. Kobieca Moc to właśnie bycie w sile i bezsilności, bycie przy Sobie, przy najbliższych. Nie zawsze muszę dać radę; mogę odpuścić, zrezygnować. Moc dla mnie to pójście za sobą, nie za wytyczonym sztucznie celem. Owszem, stawiam sobie cele, ale gdy fala przepływającej energii jest poniżej zera, potrzebuję odpocząć, bez obawy, że nie zdążę czy nie zrobię, bo fala jest cały czas w ruchu i gdy się podnosi, z większą łatwością przychodzi mi działanie, mimo że przed chwilą nie dawałam rady. I w tym dla mnie jest Kobieca moc, w wierności swoim emocjom, one podpowiadają mi, są narzędziem, a dzięki drżeniu w głosie łatwiej mi je odczytać, poczuć i zareagować tak, by wesprzeć siebie. Nie chodzi o egoizm, tylko o wierność sobie, o bycie w połączeniu ze Źródłem Życia. W śpiewie mogę upuścić nadmiar, to, czego już nie mieszczę, ale mogę także przyjąć nowe, to, co do mnie płynie. Kiedy wstaję rano i głos jest cichy, nie silę się na wielką pieśń, a bywają takie poranki, że jeszcze dobrze nie otworzę oczu, a tam wielka moc głosu już czeka, a nawet we śnie już śpiewa. Kobieca moc to bycie ze zgodą na to co JEST, bycie w przypływie i odpływie na miarę swoich możliwości. Ostatnio tak mocno to we mnie drży, że Kobiety, Babki, Matki, Córki, Przyjaciółki, czy są takie same? O nie… Każda inna, w każdej ukryty jedyny skarb, a przy tym potrafią odnaleźć wspólnotę, ogrzewać się wzajemnie, leczyć. To w oczach tej drugiej już nigdy nie jestem samotna, odnajduję bliskość, która wspiera, albo widzę to, czego jeszcze w sobie nie akceptuję. Kobiety potrafią zjednoczyć się, wspólnie tworzyć i każda jest wyjątkową perłą w sznurze korali. W Siostrzeństwie jest moc. Ale nie stałabym tak mocno przy sobie, gdyby nie relacja z drugim bliskim człowiekiem. Mąż jest obok, wspiera mnie, a gdy błądzę zawraca z ślepej uliczki. Jest jak lustro, które w relacji odbija to, co w sobie mieszczę i czego nie mieszczę. 

Zuzanna Łapka (artystka, performerka): Czy możesz z swoich doświadczeń powiedzieć, co cię wzmacnia jako kobietę o ogromnej sile i wrażliwości? Co możesz powiedzieć innym kobietom poszukującym swojej drogi?

Mariola: Pytasz o ogromną siłę i wrażliwość… Zawsze mnie nurtuje, jak jestem postrzegana, a jak to się ma do tego, co JEST we mnie.  Ja sama jednak mam poczucie kruchości w prostocie swojego życia. Pytasz o poradę, a we mnie od razu pojawia się głos, czy w ogóle warto doradzać i czuję, że nie chodzi o posiadanie pomysłu, jak kto ma sobie radzić z Życiem, ale może bardziej o inspirację, dzielenie się sobą, by inni mogli przejrzeć się jak w lustrze. Zobaczyć, co w nich drży. Zarówno Kobietom, jak i Mężczyznom proponuję, by szli za głosem swojego serca, choć to taki wyświechtany slogan. Po prostu bądźcie wierni sobie, swoim wartościom, tym, które w głębi was wołają o to, by były widziane i zadbane, Dbajcie o swoje potrzeby, nawet te najmniejsze. Na początku, gdy trudno usłyszeć wewnętrzne wezwanie intuicji, bo umysł cały czas próbuje nas sobie podporządkować, warto obronić się przez krytykiem wewnętrznym, przed dyrektywnym rodzicem czy autorytetem, który grozi nam palcem i nie pozwala… Szukajcie w sobie wrażliwości, tego, co was rozczula i przyglądajcie się temu, jakie to JEST. Dzisiaj tak naprawdę zachwyca mnie bycie w emocji, która JEST, bez ulepszania, zmieniania, ale dbania, ukochania, utulenia. Niepozostawiania samej sobie, nieopuszczania siebie samej czy samego. Kiedyś mój syn pięcioletni powiedział mi, kogo ma w serduszku na pierwszym miejscu, zaczął od Przyrody, mówiąc, że w sumie to Bóg, potem widział tam siebie, potem mamę i Tatę, a potem Babcię i Dziadka, kuzynostwo, przyjaciół, znajomych… Myślę, że z wiekiem w tej układance umieści zaraz po sobie ukochaną osobę i dzieci, a rodzice ustąpią im miejsca… Hierarchia tutaj jest ważna. Trudno znaleźć swoją drogę, kiedy nie szanuje się Przyrody, Boskich praw, które ustalają cykle, nie szanuje się innych. A trudno szanować innych, gdy nie szanuje się Siebie. Ważne jest budowanie swojej wartości na własnej zmianie i rozwoju, a nie na porównywaniu się do innych, ciągłym ocenianiu każdego swojego ruchu, ważne jest także poczucie bycia wystarczająco dobrym w swoich realiach, to przynosi spełnienie.

 

Krzysztof Marek (artysta): Czy utwory, które śpiewasz, są wybierane pod naturę, którą filmujesz i skąd bierzesz tyle cudnych cytatów?

Mariola: Szczerze, nie mam założonego planu, idę po prostu jak co rano do ogrodu, a czasem zostaję w domu i otwieram okno, albo i nie, ale relaksuję się, pogłębiając oddech, rozciągając się i wtedy pojawia się nuta, która układa się w melodię. Idę za tym, co przychodzi, za tym, co JEST. To także ulubiona moja konwencja sceniczna, budowanie teatru z tego, co JEST, jaka wypadkowa energetyczna jest pomiędzy ludźmi, miejscem, przyrodą. I pytam wtedy siebie, co we mnie, z czym jestem, co rezonuje najbardziej, wtedy wyłania się temat, otwieram internet, wpisuję hasło i pojawia się to, czego szukam, ot taki zbieg okoliczności, przyciąganie, nazwałabym to po prostu synchronią. Wiesz, kiedy już zrobię wszystko, co w mojej mocy i odpuszczę i nie oczekuję jedynego słusznego rozwiązania, życie samo je przynosi. Układa się tak, jakby było ściśle zaplanowane. Gdy stoję w Zaufaniu do Wszechświata, do Źródła, do Wielkiego Ducha, Żeńskiej i Męskiej Boskości, nie muszę się już martwić o codzienność. Ona po prostu płynie. Pomyśli ktoś: jak to, nie trzeba zabiegać, działać? Trzeba, ale nie trzeba wyciskać na siłę tego Życia, tylko pielęgnować i być wdzięcznym za to, co JEST, wtedy to się po prostu wydarza. Jednak gdy pojawiają się oczekiwania i wymagania czy nadmierna kontrola, wtedy płynąca rzeka zostaje zmącona i można wpaść w wir. Podążanie za tym, co JEST, bez naginania pod swoje chciejstwo, uwalnia z poczucia trudu. Kiedy jednak przygniata mnie trud, głęboki oddech ratuje życie, a pieśń uskrzydla.

Ewa Grochowska (śpiewaczka, doktor nauk humanistycznych): Kiedy w samotności ćwiczysz jakąś piosenkę, pieśń – czy do kogoś ją kierujesz, czy masz wyobrażonego słuchacza? I kto nim jest, jeśli masz?

Mariola: Ostatnio, kiedy tworzyłam melodie do nowej piosenki do wieczorynki, jaką realizujemy z programu Kultura w Sieci, nagrałam próbkę, odtworzyłam i kompozytor mnie spytał: Czy ktoś cię tam rozśmieszał? A ja, kiedy śpiewam, pojawia się wibracja, za nią idą obrazy, wizje, historyjki i pojawiają się emocje. Owszem, myślę o tym, dla kogo ta pieśń, jakiego słuchacza, ale bardziej w ćwiczeniach jestem w tym, jakie emocje pojawiają się we mnie. Z wiekiem łatwiej odnaleźć mi się w pieśniach, z uwagi na bagaż doświadczeń, wtedy łatwiej odnaleźć w sobie potrzebny klawisz, nacisnąć go i on gra. Gdy ćwiczę rzewną pieśń o miłości, mam w sobie to uczucie tęsknoty za ukochanym, a gdy śpiewam piosenkę dla dzieci, przywołuję czas zabawy z lat dziecinnych. Czasem sama się dziwię, gdzie to się wszystko mieści w człowieku i dochodzę do wniosku, że musi być gdzieś zewnętrzny dysk, w którym wszystko jej zapisane, a ja, kiedy tylko pragnę, sięgam po odpowiednie dane. Kiedy staję na scenie i spotykam się z widzem oko w oko, jestem w emocji, jaka pojawiła się, gdy ćwiczyłam. Przywołuję ją, a jednocześnie łączę to w czasie rzeczywistym z ludźmi, którzy mnie słuchają, jakbym im chciała opowiedzieć swoją historię, podzielić się sobą, tym, co we mnie, uchylić rąbek. Lubię ten kontakt, spojrzenie w oczy. W repertuarze Zawiało mamy dużo pieśni o miłości z rejonów bałkańskich i słowiańskich, więc kiedy śpiewam, upatrzę sobie jakąś parę albo kogoś, kto przyszedł sam i snuję mu tę opowieść. Widać, że wzruszamy się oboje. Czasem aż trudno utrzymać emocje.

 

Barbara Bielanik (mentorka, trener empatycznej komunikacji): Ciekawi mnie twoje podejście do sztuki w kontekście rozwoju osobistego. Czy to tak bardzo potrzebne? A może da się żyć bez tworzenia? A gdybyś musiała zrezygnować ze śpiewu, na jaki rodzaj kreacji mogłabyś go zamienić?

Mariola: Codziennie tworzę, kreuję coś, nie potrafię wpaść w rutynę, w życiu nie ugotowałam tego samego dania, mimo że korzystam z tego samego przepisu, nigdy nie zaśpiewałam tak samo tej samej pieśni. Cudowna właśnie jest ta różnorodność, która mieści w sobie słabości i moce. Każdego dnia jest inna fala, kilka razy dziennie ona przepływa, wtedy za każdym razem inaczej rezonuję z wszechświatem, i ta wypadkowa tworzy nowe. Kiedy pytasz, czy bym zamieniła śpiew na coś innego, pojawia się myśl, że kocham swój głos i śpiewanie, kocham warsztaty z ludźmi i muzykę, próby, koncerty, to mnie napędza jak paliwo, ale przychodzi także myśl, że nie boję się straty. Co przyjdzie do mnie, to stanę przed tym na wprost, może byłoby trudno i żal, ale zaraz zaczęłabym tańczyć, tak bardzo kocham taniec i marzę o sobie, widzę siebie w przyszłości jako starą tańczącą kobietę. Czas pokaże…

Źródło: fot. Mateusz Paszek

Ewa Szczupider (psycholog, arteterapeutka): Słucham twoich „Śpiewnych Poranków”, czuję wibrację białego śpiewu. Słyszałam cię też w bardziej konwencjonalnym repertuarze. Zupełnie inny głos! Jestem z tych, którym zakazywano śpiewać przy obiedzie, „bo twój mąż będzie miał głupią żonę”. Mam w głowie skrypt, że jeśli nie śpiewam czysto, mam zaoszczędzić innym doznań akustycznych w autorskim wydaniu. Tymczasem coraz bardziej czuję moc i wibrację głosu, który się ze mnie wydobywa w pomrukach, świstach, mruczankach, ale też w coraz odważniejszych dźwiękach. Fascynuje mnie jego brzmienie. Przeczuwam, że to dopiero początek pięknej drogi do odkrycia pokładów wstydliwie skrywanych, zakopanych dotąd głęboko. Potrzebuję przewodniczki w tej drodze. Co mogę zrobić na sam początek, żeby uwolnić gardło?

Mariola: Głęboko oddychać, leżeć, nie silić się, rozleniwić się w słońcu, rozciągnąć ciało, wytarzać się w trawie, biec przez pola, złapać zadyszkę… i w takim biegu z wydechem wychodzi dźwięk „o” czy „a”, a może „ą”. To już dobry początek i nie rezygnować, nie oceniać siebie, nie krytykować, nie umniejszać sobie, nie tworzyć wyobrażenia, jakie by to miało być. Wydawać różnorodne dźwięki: brzęczenia, charczenia, buczenia, tak jak mówisz: świsty, mruczanki, pomruki. To przecudowne dźwięki na uwolnienie. Naśladowanie odgłosów zwierząt, zabawa z uśmiechem i śmiech, ziewanie, oddech… Fala wznosi się i opada, raz głośniej, raz ciszej. Ważne, by pozwolić, aby ciało cię prowadziło, ono wie. To tak na początek. A czas przyniesie kolejne podpowiedzi, zaufaj i podążaj za tą nutą, która pojawi się w tobie. Każdego zachęcam także do udziału w pracy grupowej, co pozwala zintegrować siebie jakby w lustrze. Praca w grupie pozwala na wtopienie się w nią, z jednoczesnym poczuciem swojej indywidualności. Wspólnota w głosie uwalnia, a w refleksji widzimy, że nie jesteśmy z czymś sami, że ktoś w grupie także ma tak jak ja albo ma inaczej i z ciekawością poznajemy tę różnorodność. Niezwykle karmiące jest doświadczenie własnego głosu, to wyjątkowy element naszego życia. To, jak brzmimy, warunkuje nie tylko nas samych, ale także nasze poczucie siebie. W pracy grupowej podczas warsztatów wchodzimy w proces poprzez naturalne połączenie ugruntowanego ciała, pogłębionego oddechu oraz wibracji w głosie, która uwalnia i wzmacnia, by znaleźć w sobie nowe siły, kreację i ukojenie. Śpiew powoduje zjednanie w sobie, śpiewaj tak długo, aż poczujesz, że jesteś Miłością.

 

Agnieszka Korbel (psychoterapeutka, pedagog): Co myślisz na temat słów św. Augustyna „Kto śpiewa, ten dwa razy się modli”? Czy wspólny śpiew może zbawić podzieloną ludzkość?  A przy okazji, teraz dopiero zauważyłam, że masz w nazwisku i ziemię i rodzenie. Czy to przypadek?

Mariola: Moja babcia Maria pokazała mi naturalny, śpiewny teatr, duchowość i to, że śpiew ma moc. Często mówiła do mnie te właśnie słowa św. Augustyna, dlatego jest mi to wyjątkowo bliskie. Śpiew to dla mnie najszybsze łącze do ogólnie pojętego Boga. W dorosłym życiu na nowo obrałam ster, by samodzielnie zadbać o swoją duchowość, bez pośredników. To właśnie śpiew niezwykle mnie w tym wzmacnia i daje poczucie bliskości i świętości. Pozwala zaufać w to, że jestem zaopiekowana, a każdy nowy dzień może być błogi, mimo natłoku spraw i wyzwań. Dawniej ludzie więcej śpiewali. Postęp cywilizacji, wszechobecne media zagłuszają żywe nuty drżące w nas codziennie. Doświadczenie wibracji własnego głosu unosi emocje, rozluźnia ciało i stwarza przestrzeń dla pełnego oddechu, powoduje odprężenie, uwolnienie z traum, łączy ze Źródłem. A wspólny śpiew, to dopiero jest potęga. Doświadczenie wibracji wielu głosów stwarza rzeczywisty obraz różnorodności, z której możemy wyodrębnić siebie, swoją indywidualność, co prowadzi w sumie ku głębokiemu poczuciu jedności, wspólnoty, z radością BYCIA sobą. Praca w poszukiwaniu natury swojego głosu odsłoniła przede mną nową drogę. Głos, jako źródło, odsłania dom – pieśń życia, która intuicyjnie prowadzi, opiekuje się, pozwala BYĆ, budować Nową Ziemię! Poszukiwanie daje sens, odnalezienie spokój. Wspólnota w śpiewie ma wielką moc uzdrawiania.

A co do nazwiska, to rzeczywiście ciekawe, że pochodząc z Ziemi z rodu Ziemiańskich, rodząc się blisko pól, łąk i lasów, wyszłam za mąż za Tomasza z rodu Rodzików. I rzeczywiście jest we mnie poczucie, że rodzę coś nowego, ale także wzmacniam więzi RODU w bliskości do Ziemi. W swoich poszukiwaniach głosu zmierzyłam się z historią swojego rodu i okazało się to bardzo ważnym elementem w budowaniu swojego dorosłego fundamentu. Siła korzeni przodków jest wielka i bardzo ważna. Choć historia skrywa nieraz tajemne wątki, warto tam zajrzeć, by uszanować los przodków, choćby najtrudniejszy, by móc z godnością w wolności pójść swoją drogą. 

 

Monika Bielińska-Wawoczny (artystka, akordeonistka): Łączą nas muzyczne pasje, bliskie klimaty. Jesteś osobą niezwykle mądrą, twórczą, pełną energii, dlatego opowiedz, jaki jest Twój raj? Czy masz coś takiego? Miejsce na ziemi albo w duszy, albo w wyobraźni? 

Mariola: Dziękuję za to pytanie. Raj to stan ducha. Każdy naturalny krajobraz karmi mnie, każdy zalążek dzikiej przyrody daje mi wytchnienie. Jednak muszę to przyznać: gdy znajdę się obok zaoranej ziemi, gdzie skiby przewalają się jak wielkie łany, coś mnie chwyta za serce. Ziemia, czarna, ta Ziemia, ta planeta. Nie mam poczucia, że raj to odległa kraina albo coś lekkiego, dla mnie to raczej miejsce, w którym mogę kreować siebie, budować swoje życie po swojemu, w zgodzie ze swoim wnętrzem. I kiedy mam szansę utrzymać ten stan bycia, stan ducha, być w swojej Prawdzie, przy swoim sercu, w zgodzie z własnym sumieniem, a kiedy jeszcze towarzyszy temu dodatkowo muzyka i przyroda – to jest właśnie mój Raj, on jest tam, gdzie jestem z muzyką i najbliższymi.

 

Zbigniew Seyda (artysta, muzyk): Twoje „Śpiewne poranki” to takie niezwyczajne śpiewanie, otwierasz się na rzeczywistość, na ludzi, to bardzo osobiste i może być ryzykowne. Tym swoim śpiewaniem możesz coś rozbudzić. Czy się nie boisz?

Mariola: Na początku towarzyszył mi wstyd, zwyczajnie się wstydziłam, ale robiłam to mimo to, był także lęk przed oceną, przed odrzuceniem. Jednak Pieśń wzmacnia i dzisiaj nie boję się. Mnie samej daje to tyle pozytywnej energii, że chcę się tym dzielić, chcę tym zarażać. Niech powstanie pandemia śpiewu. I wiesz, chcę powiedzieć ludziom: NIE BÓJCIE SIĘ, ZAUFAJCIE, ale też nie wierzcie we wszystko, co widzicie wokoło, sprawdzajcie, nie wierzcie w to, co wyśpiewuję i jakie refleksje mnie nachodzą. Nie wierzcie na każde słowo, po prostu sami sprawdźcie, czy to działa. Czy codzienne nucenie, mruczenie, ziewanie, śpiewanie ma na was wpływ. Codzienne śpiewki robią mi dzień, sprawdźcie, co wam zrobią. Na początku przed każdym nowym wyzwaniem pojawia się strach, jednak z czasem gdy to co robię jest prawdziwe, to powstaje fascynacja i radość, która odsuwa lęk. Ten strach jest potrzebny, bo on ostrzega mnie i prowokuje do zadbania o siebie, zatroszczenia się i zabezpieczania. A to ważne, być czuć się bezpiecznie w Życiu, chodź dzisiejsze czasy to ciągłe bombardowanie nas, byśmy ciągle byli w strachu. Ja w to nie wchodzę, ufam Życiu. Głęboki wdech, a za nim idąca pieśń uwalnia ciało, pozwala zmieścić w sobie nawet najtrudniejsze chwile, niesie spokój Ducha, wtedy śpiew wnosi Miłość.

Mariola Rodzik-Ziemiańska dzieli się swoim śpiewem w Szałasie Rozwoju

Publikacja: 17-08-2021

Czytaj też

Cookies

Ta strona wykorzystuje pliki cookies w celu zapewnienia maksymalnej wygody w korzystaniu z naszego serwisu.
⟶ Czytaj więcej