Akcja „Auschwitz. Szachy ze śmiercią” Johna Donoghue rozgrywa się dwutorowo. Rok 1944 to czas, kiedy poznajemy Emila, który trafił do Monowitz (podobozu Auschwitz) oraz Hauptsturmfuhrera Paula Meissnera, który dostaje zadanie specjalne, czyli zorganizowanie w Auschwitz atrakcji, która podniesie morale żołnierzy – pada pomysł: szachy. Rok 1962 to moment kiedy spotykamy Emila już jako wytrawnego gracza, który bierze udział w szachowych turniejach, a na swej drodze znowu spotyka „starego znajomego” z przeszłości, który pomaga mu rozliczyć się z traumatycznymi wspomnieniami.

Początek książki nie jest łatwy, szorstki język, którym posługuje się autor, może sprawiać trudności. Choć z drugiej strony, temat jakby wymusza taki a nie inny styl. Mimo to, brak tu wszechobecnej w podobnej literaturze, grozy; fakt: esesmani są bezwzględni i brutalni, ale być może świadomość istnienia Auschwitz i wszystkiego co się tam działo, powoduje, że nie odczuwam już takiego niepokoju. Autor nie szczędzi nam prowadzenia więźniów do krematoriów, okrucieństw selekcji i strzelania do ludzi dla kaprysu.

Warto zwrócić uwagę, że całość fabuły jest bardzo wiarygodna, autor zadbał, żeby dialogi były żywe i dynamiczne.

Chociażby z filmów propagandowych (zachowanych w obozach) można wywnioskować, że organizowanie orkiestr, czy – jak w tym przypadku – turniejów szachowych – może być realne. Żołnierze próbowali nadać obozom pozory normalności.

Książka o nieludzkim okrucieństwie, a zarazem o sile przebaczenia sobie i największym wrogom.