Gdybym nie był tancerzem byłbym…..bacą

Katarzyna Chwałek-Bednarczyk

Był okres, że taniec był dla niego całym życiem, był taki, że wyłącznie pracą, a jeszcze później – i ciężarem. W tej chwili taniec jest przyjemnością, którą dzieli z rodziną. Jednak niezmiennie teatr i taniec to dla niego spotkanie z drugim człowiekiem. Wojciech Chowaniec – rybniczanin z wyboru, tancerz z powołania, człowiek renesansu dostosowujący się do każdych okoliczności i wyjątkowy artysta, który od wielu lat odciska swoje piętno na życiu kulturalnym miasta.

Kiedy zauważyłeś, że taniec to nie tylko chwilowe hobby? Jak to się stało, że stał się on sposobem na życie?

Taniec to nie było nigdy hobby. Taniec był przypadkiem, taniec jest drogą. No tak, tajemniczo zacząłem. Na początku w moim życiu był teatr – kierunek: teatr fizyczny. Interesowały mnie różne formy ruchu, od tańca Butoh (japoński taniec śmierci) począwszy. Poprzez to zainteresowanie, kiedy zdawałem do wszystkich szkół teatralnych w Polsce, trafiłem także na Bytom. Tam na egzaminach dostałem takiej dawki energii, jakiej w życiu nie pamiętam. W ten sposób dostałem się na Wydział Teatru Tańca w Bytomiu (wtedy należący do Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej). Tam zacząłem studiować taniec i ruch – jakkolwiek to zabrzmi. Najważniejsze było dla mnie nie tylko to, że mieliśmy lekcje tańca współczesnego z ludźmi z całego świata, ale przede wszystkim teoria, dzięki której kształtuję to – co chcę widzieć w sztuce, którą tworzę. I cóż… Skończyłem studia i co mogłem robić po tej szkole? Myślałem, że będę tańczyć w spektaklach teatru tańca, będę je tworzył, będę promował taniec w Polsce… No i w sumie to robię!

Co przygnało cię do Rybnika?

Żona! I perspektywa układania swojego życia w Rybniku, zamiast w Warszawie. Tak naprawdę, życie tancerza jest dość nomadyczne w Polsce. Jeśli chcesz tańczyć – to podróżujesz. Od spektaklu do spektaklu. Od miasta do miasta. Dobrze było mieć bazę w Rybniku. Taką bazę, w której można mieć swoje łóżko, kuchnię – miejsce, do którego chce się wracać. Ponadto z żoną otworzyliśmy salę, w której – oprócz zajęć fitness, pilates i jogi – tworzyliśmy własne autorskie spektakle oraz choreografie na zamówienie do teatrów.

Jakie osoby miały największy wpływ na twój rozwój jako tancerza?

Głównie moi nauczyciele ze studiów. Pod względem aktorskim: Jerzy Święch i Waldemar Raźniak, a pod względem tanecznym – Joseph Frucek oraz Anna Piotrowska. Z inspiracji to Wim Vandekeybus, Sidi Larbi, DV8… Oj dużo tych postaci i kompanii tanecznych wymieniać. Nie zapominajmy, że Wydział Teatru Tańca ówcześnie kładł duży nacisk na aktorstwo, dzięki czemu wyszkoleni tancerze mają odpowiednią obecność sceniczną. W ten sposób też powstała pewna charakterystyka tancerzy, która mnie najbardziej interesuje. To znaczy nie interesuje mnie to, jak wysoko tancerka/tancerz podniesie nogę, ale to, co ma do powiedzenia i jaką osobowość reprezentuje.

Źródło: fot. Łukasz Kozłowski

Co cię inspiruje?

Inspiruje mnie przestrzeń. Inspiruje mnie osobowość. Inspiruje mnie to, co ma drugi człowiek do powiedzenia. Szczerze muszę przyznać, o czym nie mówię często, że największe inspiracje zbieram z książek o tematyce fantasy. Kiedyś grałem namiętnie w RPG-i (Role-Playing-Game) i do dziś czytam tego rodzaju książki. Tam są różne światy, każdy jest inny, są wymyślone stworzenia, postaci. Ja od dziecka mam pamięć do takich niestworzonych światów. To mnie inspiruje do tego, aby kreować swoje światy i wizje. Z tą różnicą, że jako choreograf/reżyser przenoszę swoje autorskie pomysły na scenę, zamiast na kartkę papieru.

Czym dla Ciebie jest taniec?

Był okres, że taniec był dla mnie życiem. Później był okres, że tylko i wyłącznie pracą. Na imprezach nie chciało mi się tańczyć, nawet aby rozluźnić napięcia w ciele. Jeszcze później taniec był ciężarem. Mocno zachorowałem (Choroba Crohna-Leśniowskiego) i moje życie przez 5 lat to była tułaczka po szpitalach zakończona operacją wycięcia fragmentu jelita. Po tych przeżyciach ciężko mi powiedzieć, abym był tancerzem w formie takiej, jak wszyscy sobie wyobrażają. Moje ciało ma pewne ograniczenia, przez które już nie osiągnę formy z czasów studiów. Pogodziłem się z tym. W tej chwili taniec jest przyjemnością, którą dzielę się z rodziną. Kiedy zajmuje się swoim dwuletnim synem, często tańczymy. Do przeróżnej muzyki. Ruszamy się, ćwiczymy, wykonuje ruchy taneczne, a ten mały brzdąc za mną to powtarza. Nie ma teraz większej radości dla mnie w tańcu, aniżeli patrzeć na uśmiechniętą twarz swojego syna, który się świetnie bawi. To mi przypomina, że taniec nie był dla mnie tylko pracą. Syn przypomniał mi o tej wewnętrznej radości płynącej z rytmicznego poruszania się… Zabawne jest to, że studiujesz przez część swojego życia to, czym taniec jest, po czym przychodzi odpowiedź – taka prosta i życiowa. Taniec to dla mnie emocja. Radość, smutek, złość.

Jaka jest najbardziej wartościowa rzecz, którą zauważyłeś lub poczułeś w swojej pracy?

Najbardziej wartościową rzecz zauważyłem w pracy z innymi ludźmi. Przede wszystkim wśród ludzi, którzy nie tańczą zawodowo. Są to zazwyczaj ludzie z ukrytymi marzeniami, które mogą spełniać na scenie. Oprócz procesu pracy nad takim społecznym spektaklem, widzę mnóstwo wartości, które pozostają w ludziach po zakończonych projektach. Tworzą się nowe znajomości, ludzie dostają wiatru w skrzydła i lecą z prądem. Widząc takich ludzi, którym się chce w życiu aktywnie działać, ja czuję potrzebę, aby tworzyć takie warunki do tych spotkań. Teatr i taniec to dla mnie spotkanie z drugim człowiekiem. Dzięki temu ludzie z różnych środowisk mają szansę na to, aby wymienić się swoim doświadczeniem i otworzyć się na nowe perspektywy.

Czy można pozostać artystą, tworzyć wartościowe rzeczy, a jednocześnie na tym zarabiać? Czy mimo wszystko mamy do wyboru albo przymierać głodem, albo wykorzystywać swoje talenty komercyjnie?

Kiedyś słyszałem, że jak nam artystom będzie zbyt wygodnie – to nie będzie nam się chciało tworzyć. Po części się z tym zgadzałem, bo dla mnie tworzenie sztuki to swojego rodzaju walka. O budżet, o ludzi, o uwagę widza. Później usłyszałem: Wojtek, a w sumie weź po prostu miej za co żyć, a dopiero potem rób rzeczy, które Cię dotykają. To były dwie kluczowe sentencje, które w tej chwili są dla mnie kierunkowskazem. Są projekty, dzięki którym nie musisz myśleć o tym, czy masz na drugi dzień co jeść, a inne projekty to spełnianie moich potrzeb, jakkolwiek absurdalne by one nie były. Czasem się zdarza połączyć oba kierunkowskazy w jeden, ale wtedy jest to święto. Najważniejsze jest to, aby do wszelkiego rodzaju projektów podchodzić z odpowiednią pasją i zaangażowaniem. Oba rodzaje pracy to mimo wszystko praca, którą kocham i nie wyobrażam sobie robić czegokolwiek innego.

Źródło: fot. Agnieszka Bieda

Co oznacza nazwa MOVYTZA?

Centrum Sztuki i Rekreacji MOVYTZA.  Długa nazwa, a to krótkie na końcu to w ogóle nie wiadomo jak przeczytać (śmiech). Generalnie MOVYTZA wzięło się od angielskiego słowa znaczącego ruch – movement. A końcówka YTZA to nasze (moje i mojej żony) prywatne upodobanie do udziwnienia czegoś, co powinno być proste. Przy tworzeniu nazwy przyświeca nam idea, żeby tworzyć markę znaną nie tylko w Rybniku, ale także w Polsce.

Jaka idea przyświecała założeniu Centrum Sztuki i Rekreacji MOVYTZA? Skąd pomysł?

Idei było bardzo wiele. Była ona płynna, ale oscylowała wokół jednego – chcemy przekazywać poprzez to miejsce wiedzę na temat ruchu, ciała, człowieka. Ma to być wiedza, która służy jako profilaktyka zdrowotna czy też rozwój osobisty. Jest to miejsce, w którym tworzymy spektakle i choreografie. Jest to miejsce, gdzie można zadbać o swoje ciało poprzez fitness, pilates lub jogę. Jest to miejsce, w którym są organizowane przeróżne warsztaty. Po trzech latach, zanim dotarł do nas COVID-19, to miejsce było tzw. hub-em, w którym każdy mieszkaniec mógł zorganizować swoje warsztaty. Odbywają się u nas regularne warsztaty z psychologiem wykładającym na SWPS w Katowicach, organizujemy spotkania dla rodziców z dziećmi, które prowadzą świetni prowadzący!

W tym szalonym pandemicznym czasie otwieramy nową część naszego Centrum. Jest to budynek przed naszą starą siedzibą, w której planujemy jeszcze więcej ciekawych działań z różnych dziedzin. A przy okazji będzie można się napić świetnej kawy, pójść poćwiczyć i odnaleźć dla siebie wiele innych aktywności – tych dla ciała, jak i dla ducha.

Twoja żona Ania jest również tancerką? To pomaga czy przeszkadza?

Tak, Ania jest tancerką i wymagającą osobą. Krótko trwało poznanie się w tańcu. Długo zaś trwało dogadywanie się podczas wspólnej pracy nad choreografią. Ania jest krytyczna do moich pomysłów, za co jestem jej BARDZO wdzięczny. Gdyby nie ona, to już wiele razy bym odleciał z ziemi i już nie wrócił. Mam tu na myśli szalone pomysły, w których ona potrafiła w pewnym momencie powiedzieć stop. W tej chwili podczas pracy mamy ściśle ustawione, kto czym się zajmuje. Ania tworzy świetne choreografie, frazy ruchowe w tematach, które ja wymyślam. Ona ma do mnie pełne zaufanie i czuje moje pomysły, a ja uwielbiam patrzeć, kiedy tworzy choreografie i przelewa mój umysł w ciało. To jest to dopełnienie. Gdy tańczymy ze sobą w pracy – mamy zadanie do wykonania. Gdy tańczymy poza pracą – to przyjemnie jest nic nie mówić, tylko rozumieć się bez słów.

Oprócz tego, że jesteś tancerzem, aktorem i reżyserem, jesteś również pedagogiem. Jak nauczać, żeby nie zniszczyć czyjejś pasji i po czym poznać potencjał?

Przede wszystkim próbować wszystkiego. Tego nauczyły mnie studia i to przekazuję wszystkim, z którymi ćwiczę. Jeśli masz możliwość, a starczy ci czasu na taniec/teatr u kogoś innego – to rób to. Jak byłem nastolatkiem, rodzice mnie wysyłali do różnych nauczycieli, za co im jestem wdzięczny. W młodym wieku należy szukać, sprawdzać i doświadczać. Jeśli kogoś interesuje jakaś z artystycznych dziedzin, to ta osoba powinna wiedzieć, czego nie chce w życiu robić. Tak jak na studiach, poznałem ogrom wiedzy, a w tej chwili korzystam z kilkudziesięciu procent tych doświadczeń. Wiem, że nie chcę tańczyć tańca klasycznego. Wiem, że nie chcę robić szpagatu, bo nie mam takiej potrzeby, aby robić nadal to, co kocham. Wiem, że nie lubię przegadanych spektakli. Wiem, że interesuje mnie ruch, ale ten prawdziwy – a nie wyuczony i perfekcyjny. Znam wiele swoich preferencji, których bym nie wiedział bez tego, że miałem możliwość poznawania nauczycieli, którzy prezentowali sobą różne techniki.

To proponuję swoim uczniom: aby nie trzymali się kurczowo jednego nauczyciela. Bo jak już wylecą z gniazda, to albo wrócą i nie będą się dalej rozwijać, bo im wygodnie w tym starym gnieździe – albo rozbiją się o ziemię i już w ogóle nie będą iść w kierunkach artystycznych.

Co do drugiej części pytania… Kiedyś jedna z moich nauczycielek, portugalska performerka Paulina Almeida powiedziała mi, że artysta sceniczny musi mieć trzy cechy: talent, pasję, ale przede wszystkim dyscyplinę. Jeśli widzę u młodych ludzi zaangażowanie, talent, a nawet pasję – to po nic mi te cechy, jeśli nie ma dyscypliny. Nikt cię w życiu za rękę prowadzić nie będzie w przyszłości, a motywować trzeba się samemu. No, chyba, że są pieniądze, to wtedy zatrudniam coacha (śmiech).

Źródło: fot. Katarzyna Koziorz

Często pracujesz z ludźmi ze środowisk wykluczonych? W jaki sposób taniec może pomagać?

W tej chwili główną współpracę nawiązałem ze Stowarzyszeniem 17-tka oraz Fundacją „Byle do Wiosny”. Tam spotykam ludzi, którzy mają talent i zaangażowanie. Mają szansę poznać ćwiczenia, których w szkołach nie wykonują bądź nie wykonywali. Oprócz aktywizowania tych osób, widzę, że zyskują pewność siebie, poznają ludzi, których w życiu ciężko byłoby spotkać, no i przede wszystkim poznają siebie i swoje możliwości. Taniec to ogólne pojęcie. Po prostu te ćwiczenia, które proponuję, są takimi, w których człowiek może zmierzyć się z samym sobą i dowiedzieć się czegoś więcej na swój temat. Jeśli chodzi o zbawienny wpływ tańca na życie człowieka, to trzeba sięgnąć do jakiejś pracy magisterskiej, aby ten temat wyczerpać.

Jak odnajdujesz się w nowej pandemicznej rzeczywistości jako artysta i jednocześnie jako osoba prowadząca własną działalność?

Jak najszybciej (śmiech). Taniec dla mnie oznacza bycie mobilnym i elastycznym. Przekłada się to na mój charakter, dzięki czemu nauczyłem się robić strony internetowe. Co do sztuki – nie porzuciłem jej, tylko przeniosłem ją na format wideo. Wykorzystuje swoje doświadczenie teatralne/taneczne jako reżyser filmowy. Podczas samej pandemii zrobiłem już niejeden film, m.in. „ONA/JEJ/O NIEJ” oraz „Covidowe opowieści/Dziwnej treści”, czy „Starsze odcienie pandemii”. Kolejne są w drodze i do końca roku jeszcze przewiduje następne trzy.

Gdybym nie był tancerzem, to byłbym…?

Bacą. Serowarem. Rzemieślnikiem tworzącym w drewnie. Mediatorem. Możliwości jest sporo, sam nie wiem, gdzie życie by mnie poniosło. Na pewno gdybym nie był tancerzem, to nie byłbym mężem Ani, bo poznaliśmy się na studiach. W tej chwili mogę być wszystkim, byleby z moją rodziną u boku.

Wojciech Chowaniec
Absolwent Wydziału Teatru Tańca w Bytomiu w Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej im. Ludwika Solskiego w Krakowie. Aktualnie organizator i koordynator projektów związanych z teatrem oraz tańcem. Wyreżyserował oraz skoordynował spektakle, takie jak „Wodowisko” [2016] oraz Tryptyk Industrii [2018]. Jest właścicielem Centrum Sztuki i Rekreacji MOVYTZA w Rybniku. Współpracował jako aktor z Teatrem im. Stanisława Witkiewicza w Zakopanem, jako choreograf i tancerz – z Teatrem Śląskim im. Stanisława Wyspiańskiego w Katowicach oraz jako tancerz – z Teatrem Tańca i Ruchu Rozbark w Bytomiu. Dyplom taneczny otrzymał po spektaklu „TRANSDYPTYK” [2014] Anny Piotrowskiej. Dyplom aktorski uzyskał za rolę Koryna w „Jak Wam się Pododoba” [2014] w reż. Briana Michaelsa.

Publikacja: 26-04-2021

Cookies

Ta strona wykorzystuje pliki cookies w celu zapewnienia maksymalnej wygody w korzystaniu z naszego serwisu.
⟶ Czytaj więcej