Ludzie uwielbiają lalki, chociaż jeszcze nie wszyscy o tym wiedzą

Katarzyna Chwałek-Bednarczyk

Swego czasu związany z Kabaretem „Noł nejm”. Po krótkim czasie „błądzenia”, jak sam twierdzi, ewoluował do tego, by zająć się teatrem. Obecnie Teatr Lalek Marka Żyły już na dobre wpisał się w kulturalny krajobraz Rybnika, a on sam dalej rozśmiesza, tyle że przy pomocy gadających stworów, dla których nie ma żadnych ograniczeń. Okres pandemii nie przytłumił jego działalności, a wręcz skierował na zupełnie nowe tory.

Czy to wypada, żeby dorosły mężczyzna bawił się lalkami?

Wypada. Od czasu do czasu i akurat teraz wypadło na mnie. Poza tym jeśli praca może być zabawą – a dla mnie tak jest – to na przykład mechanik bawi się całe życie samochodzikami, a kucharz – w gotowanie… A tak na poważnie, to jest to raczej zabawa w ożywianie i nadawanie osobowości, tworzenie bytów, chociaż bardziej złośliwi mogą powiedzieć, że w pociąganie za sznurki, a przede wszystkim tworzenie światów: baśniowych, fantastycznych, w których wszystko może się pojawić i wszystko może się zdarzyć.

Byłeś kabareciarzem, jesteś lalkarzem. Co się stało?

Ewolucja. Jeśli spojrzy się na to w pewien sposób, który dla mnie jest oczywisty – to jest to w zasadzie to samo. Teatr lalek od zawsze był wędrowny, śmieszny, reagował na to, co się dzieje, dialogował z publicznością i bliżej mu było to profanum niż sacrum. Był to wentyl bezpieczeństwa ośmieszający niektóre zjawiska i zwracający uwagę na inne, które warto było umieścić na widelcu. Kabaret, w swojej podstawowej formie ma takie same funkcje, podobnie jak komedia czy sami komicy. Dla mnie połączenie jest jeszcze jedno – kabaret, jak wędrowny, jarmarczny teatr – nie uznaje tzw. czwartej ściany – widz staje się poniekąd częścią widowiska, jego reakcje napędzają, a ich brak informuje, że trzeba coś zmienić. Od dziecka fascynowały mnie lalki, oglądałem nie tylko „The Muppet Show” czy „Ulicę Sezamkową”, ale także np. czeską bajkę „Spejbl a Hurvinek”. Takie gadające stwory, dla których nie ma ograniczeń i mogą być kim chcą – a w zasadzie kim chce lalkarz – zawsze mnie inspirowały. W kabarecie czasem starałem się coś lalkowego przemycić, namówić do jakiegoś projektu, ale nie spotykało się to z jakąś fascynacją ze strony zespołu, dlatego, kiedy kabaret zakończył działanie, po krótkim czasie „błądzenia” postanowiłem zająć się wreszcie lalkami.

Oprócz tego, że jesteś twórcą teatralnym, jesteś również jednoosobową firmą. Czy jest popyt na teatr lalkowy?

Jest. Ludzie uwielbiają lalki, chociaż nie wszyscy jeszcze o tym wiedzą i chociaż teatr lalek nie jest w Polsce szczególnie popularny – porównując na przykład z Czechami. Powstaje sporo różnych festiwali, choćby ulicznych, na których lalki są bardzo ciekawą atrakcją. Ja na przykład stworzyłem XVIII-wieczny teatr lalek i często grywam na imprezach historycznych, dopasowując strój oraz historię do epoki. Ponadto teatr lalek jest zazwyczaj samowystarczalny, zaś forma jednoosobowa mieści się wszędzie. Jest to forma bardzo atrakcyjna – mamy na niewielkiej przestrzeni nieraz niesamowitą dekorację i mnóstwo postaci, które jako lalki są fantastycznymi postaciami, jakby wyjętymi prosto z baśni, komiksów czy kreskówek. Można więc go pokazać na scenie, w plenerze, centrum handlowym a nawet targowisku.

Twoje spektakle przeznaczone są głównie dla dziecięcego widza?

Podział na widownię dziecięcą i dorosłą istnieje tak naprawdę od niedawna i nie specjalnie ma dla mnie znaczenie. Staram się, aby moje spektakle były dobrze odbierane przez wszystkich widzów – jeśli część widowni się bawi, a reszta nudzi, to po prostu ktoś czegoś sobie nie przemyślał – tym bardziej, że często na widowni mamy dzieci, młodzież czy osoby dorosłe w różnym wieku. Dlatego ja zawsze gram dla wszystkich widzów – skoro ktoś przyszedł na teatr lalek, to trzeba go dobrze ugościć, żeby przyszedł jeszcze raz i często wracał. I działa – często dorośli razem z dziećmi przychodzą zapytać, gdzie i kiedy jeszcze będę występował, bo chętnie przyjdą znowu i zabiorą znajomych.

Źródło: fot. Anna Burek

Czy teatr lalek może współzawodniczyć z teatrem dramatycznym w walce o dorosłego widza?

Może, powinien i na sporej przestrzeni ma nad nim dużą przewagę – często nawet niemożliwą do zniwelowania. Już tłumaczę: przede wszystkim z lalką można zrobić wszystko i może ona wyglądać i mieć taki rozmiar, który dla człowieka jest nieosiągalny. Lalki trickowe czy mechaniczne mogą latać, zmieniać się, dzielić i łączyć; możemy mieć na scenie roboty, kosmitów czy legendarne stwory. Lalka dociera do widza szybciej niż większość aktorów, przełamuje jego bariery ochronne i wzbudza ciekawość. No i jest bezpieczniejsza – zupełnie inna może być reakcja małżonki, kiedy będziemy się zachwycać urodą lalki, a inna, gdy urodą aktorki. W teatrach alternatywnych poszukuje się na przykład tego, jak bardzo człowiek może stać się symbolem człowieka, jak bardzo może on pozostawić swoją prywatność czy osobowość poza sceną – jest to droga, która nie może mieć zakończenia, zaś lalka… po prostu jest symbolem i już. Nie musi odbywać kreacji, wchodzenia w rolę, charakteryzacji – sugestywnie zrobiona lalka ptaka jest ptakiem i nie musi nikogo do tego przekonywać. Aktor miałby w tym wypadku sporo do zrobienia.

Twój ulubiony rodzaj lalek teatralnych i dlaczego?

Moje. Poważnie: autorskie i nie chodzi tutaj o żadne uwielbienie swoich lalek, ale bardziej o to, że lalki stworzone przeze mnie mają to, co mieć powinny – dobrze się z nimi dogaduję. Lalkarz, robiąc własne lalki, szuka ich formy, rozmiaru, sposobu prowadzenia, czasem jest to klasyczna forma, czasem nieco zmieniona i tak było od zawsze – grano takimi lalkami, jakie dawały odpowiedni efekt oraz jakie w danej sytuacji najlepiej się sprawdzały. Czasem, kiedy robię lalkę, myślę o typowej marionetce, ale podczas pracy okazuje się, że zmieniam koncepcję, że ta lalka ma taki charakter, który potrzebuje bardziej dynamicznej formy albo po prostu musi być z gumy – wszystko można wtedy zmienić, zwłaszcza, że to teatr jednoosobowy i na przykład przemalowanie dekoracji trwa znacznie krócej. Także sam materiał – kiedy lalka będzie narażona na urazy, musi być solidnie zrobiona, co zazwyczaj ma wpływ na jej wagę czy poruszanie, kiedy zaś musi być bardzo lekka, trzeba dobrać odpowiednio materiały. Zresztą, jest to nie tylko moja opinia – lalka tworzy się sama, czasem materiał, z którego budujemy, czasem pierwsze zabawy z jeszcze niezrobioną lalką zmieniają nasz zamiar i lalka wychodzi zupełnie inna niż sobie to planowaliśmy – uwielbiam to!

Natomiast mówiąc ogólnie o formie lalek, to lubię dwie:

Marionetki, klasyczne, drewniane, malowane – uwielbiam! Wiele z nich to po prostu sztuka przez duże „Sz”! Świetne wykonane, sugestywne, no i nie są rzeźbami – muszą się poruszać i to w taki sposób, aby oddać charakter postaci. Widziałem wiele marionetek, które wyeksponowane w domu, muzeum czy galerii zawsze robiłyby wrażenie.

Lalki trickowe/mechaniczne – nieraz są to nakręcane, małe mechaniczne roboty. Lalka trickowa ma nas zaskoczyć, zrobić coś, czego nawet po lalce byśmy się nie spodziewali, na przykład po prostu wstać i wyjść ze sceny albo przeobrazić się tak, żeby wprawić widza w osłupienie. Uwielbiam oglądać takie lalki, ich triki, podziwiając pomysłowość i kunszt wykonawcy.

Co cię inspiruje?

Wiele rzeczy. Czasem coś zobaczę, usłyszę – muzykę, rozmowę, głos, czasem mam ochotę zrobić coś, co mnie od zawsze ciekawiło, jak to miało miejsce z piratami, o których po prostu musiałem zrobić spektakl. Często rozmowa z kimś, kto też tworzy, kieruje moje myśli na zupełnie zaskakujące tory i chociaż dotyczyć może czegoś zupełnie innego – na przykład muzyki czy plastyki – coś zawsze zostaje i potem drąży. A kiedy pojawi się inspiracja, to trafia w moim przypadku na duże „zbiory” wiedzy, łatwość pomysłów i jeszcze większą chęć do zgłębiania tematu. Lubię czytać, oglądać – w zasadzie wiele rzeczy mnie interesuje i czasem jestem w stanie tygodniami dowiadywać się na różne sposoby na przykład o skamielinach, szyciu, garncarstwie czy wytopie żelaza. Dlatego często kiedy pojawia się jakaś myśl – hmm… a może spektakl o muzeum? Od razu pojawiają się liczne skojarzenia, odnośniki itp. Każda inspiracja warta jest rozważenia i żadnego pomysłu nie warto od razu przekreślać, nawet jeśli wydaje nam się najbanalniejszy na świecie.

Źródło: fot. Sebastian Góra

Czy pracujesz teraz nad czymś nowym?

Tak. Zawsze, zawsze jest jakiś nowy pomysł, nowa postać, lalka – zawsze coś tam biega po głowie i koniecznie chce się pojawić na scenie. Aktualnie pracuję nad dwiema rzeczami. Spektakl – w klimatach fantasy, z udziałem trolli, smoków, elfów i innych stworów znanych z książek, filmów czy gier. Będzie to drugi po „Wielkiej podróży Pompiliusa” spektakl na dużej scenie, z dużymi lalkami, dekoracjami i prawdopodobnie muzyką na żywo – tym razem jednak nieco inną. Planuję premierę jesienią/zimą tego roku, prace nabierają już dużego tempa…Powstaje też spektakl dedykowany raczej starszym widzom, ale w konwencji komediowej, a nawet kabaretowej – także z muzyką na żywo, ale na razie nic więcej nie zdradzę.

W tym roku rozpocząłeś współpracę z TVP3? jak wrażenia?

Ostatni rok „zagnał” kulturę do Internetu, co dla mnie osobiście stało się o tyle ciekawym wyzwanie, że gdzieś tam zawsze nosiłem się z zamiarem tworzenia filmików, pojedynczych lub serii z udziałem lalek, albo tylko lalkowych, które można byłoby oglądać w Internecie. Zaczęło się więc od jakichś drobnych rzeczy, potem pojawiły się różnego rodzaju oferty współpracy, zamówienia etc. W DK Boguszowice powstał cykl „Przygody Podróżnika Graczka”, dla ICK w Niewiadomiu filmik o kretach i szczurach, czytanie książek z lalkami dla Biblioteki w Rybniku, a także różnego rodzaju filmiki promocyjne dla domów kultury w Knurowie czy Chwałowicach, gdzie ostatnio powstał też nieco dłuższy film przygotowany na Festiwal Sztuki i Nauki. Takie działania odbiły się jednak jeszcze nieco innym echem – pojawiło się zainteresowanie ze strony telewizji i tak najpierw powstał reportaż na temat mojego teatru, a potem propozycja prowadzenia środowego wydania programu Dzikie Budziki, który emituje o godzinie 7:00 Telewizja Katowice.

Jakie to wrażenie przenieść się ze sceny do studia?

Program jest na żywo, co stanowi dodatkowe wyzwanie jeśli chodzi o jego prowadzenie – kamery, słuchawka, której słychać głos wydawcy, gość, rozmowa i do tego jeszcze animowanie lalki – sporo się dzieje i bardzo wiele rzeczy trzeba opanować. Jest to dla mnie bardzo ciekawa przygoda, w której mogę się wiele nauczyć zarówno tego jak np. prowadzić rozmowę z gośćmi – dzieląc się funkcją z lalkami, ale także technicznie – jak ustawiać lalkę, aby operatorzy kamer nie musieli za nią gonić – jak nią poruszać, żeby na ekranie telewizora wyglądała naturalnie i przede wszystkim ciekawie. Na scenie widownia widzi wszystko na raz i sama wybiera sobie często szczegóły, na które zwraca uwagą, tutaj mamy np. zbliżenie na twarz lalki i musi ona patrzeć bezpośrednio w kamerę, aby złapać kontakt z widzem przed telewizorem. Każdy detal wtedy staje się widoczny i o wiele większy niż w rzeczywistości, trzeba więc o tym pamiętać i tak dopracować lalkę, aby nigdzie nie wystawała najdrobniejsza nitka itp. Jest to zupełnie inna praca, zwłaszcza, że tutaj z założenia nie mamy widowni i nie wiadomo, czy lalka rozśmieszyła kogoś przed ekranem czy nie, tym bardziej, że operatorzy i cała ekipa w studio musi być cicho i nie może się przecież śmiać w tle.

Publikacja: 09-06-2021

Cookies

Ta strona wykorzystuje pliki cookies w celu zapewnienia maksymalnej wygody w korzystaniu z naszego serwisu.
⟶ Czytaj więcej